Please activate JavaScript!
Please install Adobe Flash Player, click here for download

be active dentist Tribune

8 BE Tribune n Pierwszy dzień: zaczęło się! Wyjazd o 4.00 rano, bez snu… Kilka godzin lotu… Na miejscu, przy wyjściu z  lot- niska w  Bangkoku uderzyła nas ściana gorąca i wilgoci. Musieliśmy dostać się  na drugie lotnisko, bardziej lo- kalne. Pierwsza niespodzianka – ruch lewostronny, w  dodatku jak to przystało na kraje bar- dziej tropikalne – wszechobec- ny chaos na drodze. Karetka na sygnale stojąca w korku, której nikt nie przepuszcza, a  wręcz wszyscy wyprzedzają to tylko jeden z wielu przykładów. Mia- łem często wrażenie, że pasy ruchu spełniały jedynie funkcję estetyczną, bo nikt jakoś spe- cjalnie się nimi nie przejmował. Na lotnisku Don Mueng stosu- nek miejscowych do obcokra- jowców już zgoła odwrotny niż na głównym lotnisku, to głów- nie loty krajowe. Angielski, jak się okazało, nie jest koronnym językiem Tajów. W Chiang Mai wspólne wyjście na stare mia- sto. Szybka, empiryczna na- uka przechodzenia przez pasy i udało się sprawnie poruszać. Miasteczko klimatyczne, cho- ciaż widać – dość mocne nasta- wienie na turystów. Spotkaliśmy się też w mieście z przewodni- kiem z naszego trekkingu, który powiedział nam, jak się mamy przygotować. Klucząc uliczkami, udało się trafić na targ. Dziesiątki krami- ków, w  jednej części jedzenie, w  drugiej ubrania i  różne ręko- dzieła. Nie zastanawiając się długo, od razu poszliśmy do czę- ści z jedzeniem! Efekt nieziemski – żar buchający z palenisk, gril- lów, rożen, blach, mieszający się pełen bukiet zapachów: słodkie, gorzkie, kwaśne, mniej lub bar- dziej intensywne. I  oczywiście, efekty wizualne: setki potraw i  każda bardziej egzotyczna, przygotowywane na miejscu, bardzo efektownie. I  rewela- cyjne ceny! To czas zaszaleć i  spróbować wszystkiego. Tego wieczoru spróbowałem m.in.: sushi, krewetki, duriana, świeże mango, kalmary, ośmiornicę, ko- kos, dziwną rybę, ptaka i grzyb- ki – niektóre smaki wcześniej w  ogóle mi nieznane. Kuchnia tajska jest pikantna (prawie do wszystkiego dodaje się chilli), zawiera dużo intensywnych aro- matów, owoców, warzyw, mnó- stwo owoców morza. Bardzo słodka lub słodko-kwaśna. Ale smaczna! Chiang Mai Trekking Pobudka o 6.00 rano, szyb- kie przepakowanie się, zbiórka. Po 7.30 zapakowaliśmy się do samochodu naszego przewod- nika Charana. Samochodzik terenowy z krytą paką – wszy- scy do środka i nie zwlekając, ruszyliśmy! Znowu zderzenie z  ruchem drogowym – sza- leńcza jazda do miejscowego marketu, takiego bardziej już lokalnego i autentycznego. Po- tem aż do miejsca, gdzie za- czynaliśmy trekking. Przy wysiadaniu spotkali- śmy też małego chłopca Ep Ema – daliśmy mu drobny upominek. Jakie tutejsze dzie- ci są autentycznie wdzięczne! Cieszył się strasznie i chociaż był bardzo nieśmiały, udało się nam namówić go do zrobie- nia sobie wspólnego zdjęcia. Ruszyliśmy! Najpierw szliśmy drogą, potem zeszliśmy na mniej uczęszczaną ścieżkę. Ku naszemu niedowierzaniu, weszliśmy do dżungli. Prze- wodnik torował nam drogę maczetą, my szliśmy za nim. Zdarzało mi się iść przez las tropikalny w  Indonezji, dżun- glę i  pampas w  Amazonii, ale w  żadnym z  tych miejsc nie było takiej gęstwiny jak tutaj! Szliśmy coraz bardziej pod górę, ścieżka śliska, co chwilę trzeba się było schylać pod ga- łęziami i drzewami, więc była to dość męcząca przeprawa. Po drodze Charan cały czas nas w  jakiś sposób zabawiał, a  to pokazując nam miejsce, gdzie się mogliśmy pobujać na lia- nie, a  to robiąc nam strzelbę na kulki, czy puszczając bańki mydlane z  łodygi. Taki „tajski Bear Grylls”. Sporym zdziwie- niem też były „crickets”, czyli różnego rodzaju świerszcze, które wydawały bardzo różne dźwięki, wydające się strasznie nienaturalne. Odgłosy takie, jakby ktoś wiercił, jakby pra- cował jakiś agregat, jakby coś gdzieś głośno piszczało. Aż się nie chciało wierzyć! Dotarliśmy do pierwszej wioski. Dość surowe warunki: drewniane domki, praktycznie każda deska innego kształu i długości, przestrzenie między deskami, więc w czasie ulewy woda na pewno wlewa się do środka. Zwierzęta: świnie, psy, kury, krowy chodzące po ca- łym terenie, łóżka to kawałek dywanu położony na drewnia- nej podłodze. Ale szokiem był widok paneli słonecznych! Kolejny już raz zostałem bardzo pozytywnie zaskoczo- ny otwartością i  przyjaznym podejściem Tajlandczyków. Nie ma żadnej zawiści, nega- tywnych emocji, wszyscy cały czas uśmiechnięci, pomocni – w  przeciwieństwie do wielu typowo turystycznych krajów, szczególnie w północnej Afryce. No i nie zauważyliśmy żadnego cwaniactwa czy nachalności. Droga do naszej bambuso- wej tratwy była bardzo inten- sywna. Tratwa była zrobiona z kilkunastu kilkumetrowych ło- dyg bambusa powiązanych ze sobą, o szerokości łącznie nie- co ponad metr. Nie wyglądała stabilnie, ale… klimatycznie. W  momencie, gdy wypływali- śmy było już całkiem ciemno, nie było zupełnie nic widać. Przewodnik i  jego pomocnik, który dołączył do nas przy tra- twie mieli tylko latarki czołowe i to było praktycznie nasze je- dyne źródło światła. My, wartka rzeka i wszechobecna dżungla dookoła. I całkowita ciemność. Nieziemskie odczucia! Płynęliśmy ok. pół godzi- ny, w  końcu dopłynęliśmy do wioski i  dotarliśmy do naszej chatki. Zmęczeni, szczególnie kiedy dowiedzieliśmy się, że przeszliśmy ok. 13-14 kilome- trów. Poszliśmy do kuchni oglą- dać przygotowania do wieczor- nej uczty. A  było co oglądać! Wszystko przygotowywane od początku, wszystko naturalne, miejscowe składniki. Świeże i aromatyczne, przygotowywa- ne na palenisku. Potem pora snu. Wspólny pokój, kilka ma- teraców na podłodze z moski- terami i kocami do przykrycia Rano śniadanie, kolejna tra- dycyjna potrawa – sticky man- go. Jak to u Charana – pychota! Potem owoc na deser, pakowa- nie i ruszyliśmy dalej, z powro- tem w  kierunku naszej tratwy. Tym razem spływ w dzień, ale nurt rzeki o wiele bardziej rwą- cy. Dopłynęliśmy do jakiejś wioski, jedzenie, przesiadka do samochodu i  pojechaliśmy w stronę miejscówki ze słonia- mi. Po drodze widzieliśmy cał- kiem sporo słoni spacerujących w okolicy ulicy, mnóstwo pól ry- żowych i piękną panoramę gór. Na miejscu czekały już na nas słonie – dosiadaliśmy ich po 2 osoby, a najmniejszego – jedna. Zdecydowanie polecam jazdę na słoniu bez siodła – dużo lep- sze wrażenia. Po kilkunastomi- nutowej przejażdżce poszliśmy je kąpać. Zwierzęta weszły do rzeki i zaczęły się w niej kłaść. Dostaliśmy wiaderka z płynem i  szczotki, zaczęliśmy je myć, a one nas od czasu do czasu chlapały wodą z trąby. Stamtąd pojechaliśmy do Tiger Kingdom, czyli królestwa tygrysów. Na miejscu można było albo przejść się i oglądać tygrysy zza klatek, albo wy- kupić wejścia do klatek, gdzie można było np. przytulić się do tygrysów. Do wyboru były ty- grysy najmniejsze – kilkutygo- dniowe, małe, średnie i  duże. Aż strach było podchodzić: w  klatce, do której weszliśmy, były 4 tygrysy. Można się było do nich przytulić, trzymać za ogon – wszystko oczywiście bardzo ostrożnie i z nastawie- niem, że zaraz trzeba będzie uciekać. Budzą respekt te ko- ciaki! Ale zdecydowanie warto podejść, szczególnie do tych największych! Na punkcie pro- gramu z  tygrysami, niestety, zakończył się nasz trekking i przygoda z Charanem - pole- cam gorąco wszystkim! Welcome in Bangkok! Pobudka po poprzednim dniu należała do wymagają- cych – ok. 12.00 wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko, w końcu czekał na nas Bangkok! Po przylocie – tak- sówka i do hotelu. Muszę pod- kreślić, że tutaj trzeba się tar- gować! Można często uzyskać naprawdę śmiesznie niskie ceny – dlatego zwykle warto brać taksówki lub tuk tuki, czyli motorko-riksze. Przy dużym ru- chu dobrą opcją jest też skytra- in – BTS. Jest to pociąg, który jedzie po wiadukcie wysoko nad ulicą – jest szybki i względ- nie tani, jeśli się kupi kartę na większą liczbę przejazdów. Co do taksówek, to zdarzyło nam się wracać z centrum taksów- ką ok. 40 min, w 7 osób za 200 bahtów, czyli równowartość 20 zł. Z kolei jedna osoba wracała taxi-motorkiem 15-20 min za 10 bahtów, czyli za… złotówkę. Ale trzeba się targować! Hotel po przyjeździe okazał się być w bardzo dobrym standardzie. Tajlandia 2015 Tomasz Łukasik

przegląd stron